Spotkałam się z M.
w moim (prawie) rodzinnym mieście w niecałe 2 miesiące po napisaniu pierwszej
wiadomości. Na pomysł przyjazdu wpadł mój Narzeczony. Cieszyłam się, że wykazał
inicjatywę w tej materii. W końcu pisało nam się miło, a nawet całkiem przyjemnie, ale
to nie to samo co się spotkać, porozmawiać, zobaczyć się i usłyszeć. Oboje
chcieliśmy przekonać się na własne oczy, do kogo klikamy te absolutnie
fantastyczne wiadomości.
Swoją decyzję
Narzeczony oznajmił mi 1,5 tygodnia przed planowanym przyjazdem. Pewnie
wcześniej ją przemyślał i poczynił odpowiednie przygotowania – sprawdził trasę,
policzył kilometry i fotoradary – ale mi zostało mało czasu. Musiałam wybrać
miejsce spotkania łatwe do znalezienia przez przybysza, który nigdy w moim
mieście nie był, pomyśleć nad programem spotkania, no i kupić jakąś kieckę. Był
koniec listopada, więc zadanie wcale nie było łatwe.
Oboje bardzo
przeżywaliśmy fakt, że niebawem się poznamy. Cieszyliśmy się i byliśmy
podekscytowani, ale mieliśmy też sporo wątpliwości. Nie opuszczały nas do dnia,
w którym zobaczyliśmy się po raz pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz